Ja w takim bloku wielkopłytowym nie mieszkałem, ale w innych, i owszem. Dzieciństwo spędziłem w stalinowskim bloku trzypiętrowym, zbudowanym z cegły pełnej, tradycyjnej i stropy też były bardzo solidne. Sąsiadów pod nami praktycznie nie było słychać, a i oni zapewne nas także nie słyszeli. Później mieszkałem w takim eksperymentalnym bloku /co klatka, to inny układ mieszkań/, zbudowanym też z tradycyjnej cegły, a przeznaczonym głównie dla obsady pobliskiej, dużej, komunistyczno-osiedlowej piekarni "automatycznej". Fajnie tam było, balkon wychodził na południe, a ponieważ było to czwarte piętro, bez windy, w pogodne dni widać było szczyty Tatr. A później był dzieięciopiętrowiec lany z betonu i wypełniany tzw. "pustakami skawińskimi", czyli żużlem z betonem ze skawińskiej huty aluminium, czy tamtejszej elektrociepłowni. I tam już było raczej do dupy, bo z każdej strony było wszystko słychać, a szczególnie dawał nam popalić sąsiad mieszkający pod nami, który namiętnie słuchał tego radia co ma ryja i w każdym pomieszczeniu /nawet w kiblu/ umieścił sobie głośniki. Kolejny blok, "wybitny" architekt , co Tworek się nazywał, zaprojektował i zbudował z takich białych bloczków silikatowych, które przed otynkowaniem /nie mówię o ociepleniu styropianem, co zadziało się już później, kiedy stamtąd się wynieśliśmy/ doskonale nasiąkały wodą. Kupiliśmy /tzn. moja najukochańsza wybrała i kupiła/ mieszkanie dwupoziomowe, czyli czwarte piętro, bez windy i kolejne schody w mieszkaniu. Żeby było weselej, ten jakże "wybitny" architekt, aby wycisnąć z tej budowli jak najwięcej grosza, w każdej klatce zbudował po trzy mieszkania, a na górze zrobił po cztery takie dwupoziomowe klity. Czyli dwa mieszkania na wschód i dwa mieszkania na zachód. Dało to taki efekt, że piony wentylacyjne i wod-can idące przez trzy piętra, w górnych mieszkaniach szły przez środek ścian pokoi, czyniąc je kompletnie nieustawnymi przez wybrzuszenia, które czyniły te piony. Dramat! Otwarcie okien na dole i u góry dawało nieprzeciętne przeciągi, łeb chcące urwać u samej dupy. I akustyka. Też było dokładnie wszystko słychać zza ściany, jak i z dołu. Mieszkaliśmy tam cztery lata i o cztery za długo! Kolejny blok był postawiony z porothermu. Dwa pokoiki, pierwsze piętro z windą, balkon z lodżą na zachód i moc zieleni, ale akustyka>>> Boziu pomyłuj! I rozkład mieszkań na klatce też - szkoda gadać. Po prawej trzy pokoje, następnie dwie klitki jednopokojowe, wciśnięte obok siebie i nasze dwupokojowe z łazienką sąsiada wchodzącą przez ścianę do naszej sypialni. Jak się sąsiadka kąpała, to pół biedy, ale później zamieszkało tam dwóch panów i sobie figlowali pod tym prysznicem. O innych odgłosach nie wspomnę. Nad nami sąsiadka-panienka zainstalowała sobie wannę z bąbelkami i brała kąpiele tak o 1-2-ej w nocy, włączając pompę do tych bąbelków. Masakra! Później, przez chwilę miała pana, który wieczorkami zamiast z nią ćwiczyć różne figle i pozycje, jeździł na takim terkoczącym miarowo, rowerku stacjonarnym. Na szczęście w miarę szybko się rozstali i widziałem, jak pan się wynosił, taszcząc na plecach ten rowerek. A w końcu udało się nam "własnoręcznie" postawić mały, dwuosobowy domeczek, też z tego porothermu, ale jest ocieplony 10 cm styropianu /o 10 za mało!/ i ulicy prawie nie słychać, za to doskonale tego j...o pseudo szwaba, który jest tak durny i debilny /jak jego pan zresztą/, że szczeka bardzo często i kompletnie bez powodu. Ale i tak to obecne zamieszkiwanie wielokroć lepsze niż te bloki z tą arcy udaną akustyką. A w blokach z wielkiej płyty mieliśmy wielu znajomych i chyba nikt z nich nie narzekał. Może dlatego, że taki wtedy był głód mieszkaniowy, a może całkiem dobrze w takich blokach się ludziom mieszkało...?
_________________ Pozdrawiam - Marek, użytkownik klejów do drewna.
|