Normalny dziecinny smoczek, taki na butelkę, gumowy korek, oczywiście po wsadzeniu w smoczek mocno obwiązany, jedna rurka. Napełniane było za pomocą strzykawki, po uprzednim odessaniu powietrza, zacisk. Wężyk na gaźnik, kapnięcie paru kropel do gaźnika, klips na świecę i kopa w śmigło, czyli rozruch. Jak odpalił pomocnik zwalniał zacisk i w powietrze. Trzeba było mieć sporo wprawy w regulacji tego ustrojstwa, bo zbyt wczesne zwolnienie zacisku zalewało silnik zanim złapał obroty, a zbyt późne też, po wypaleniu tych paru kropel paliwa. Taki ówczesny hardkor; zanim pilot z mechanikiem się zgrali, uuuuuaaa, dużo znajomych w powietrzu latało.
Gaźnik, to wytoczona z duralu zwężka/dysza z dziurkami (rozpylacz obwodowy) i z rowkiem i naciskany na ten rowek dość długi gumowy kominek.
Adam, ja nie mam aż tak wielkiego ciśnienia; mam dwa, a ten ew. na przeszczepy do nich. Jeśli potrzebujesz, to bierz.